Dwa co najmniej powody, ściśle zresztą ze sobą sprzężone, nakazują przedstawienie w „Scenie” wielogłosowej opowieści o niezwykłej twórczyni – Wandzie Majtyce. Pierwszy z tych powodów to aktualny fakt uhonorowania bohaterki tej opowieści Nagrodą im. Oskara Kolberga – zdarzenie prawie niezauważone, jak wszystko, co dzieje się w kulturze uważanej za mało ważny margines „prawdziwej” sztuki. Powód drugi – swego rodzaju spłacenie długu, podziękowanie za długą, bogatą w dokonania, obecność Majtyki w żywym nurcie wiejskiego ruchu teatralnego. Któż jak nie „Scena”, towarzysząca i patronująca od dziesięcioleci temu nurtowi, powinien i może podjąć się tego obowiązku. Wspomniana wielogłosowość to po prostu konieczność, bo inaczej nie da się zebrać rysów, których suma może złożyć się w szkic do portretu.
Kartki z życiorysu Pani Wandy
Urodziła się w 1936 roku w Popowicach; wybuch wojny sprawił, że cała rodzina musiała wyjechać i zamieszkała we wsi Olszanka, w Lubelskiem. Od najmłodszych lat lubiła śpiewać, jeszcze w Olszance siadywała przed domem razem z dziećmi gospodarza, by wspólnie z nimi pośpiewać. Potem, już w Po
powicach, gdy pasła krowy, wtórowała dziewczętom z sąsiedztwa, które znały wiele piosenek. Jak sama wspomina, miała w sobie wielką potrzebę śpiewania, więc gdy była sama na łące, powtarzała sobie zasłyszane piosenki. Głos jej rozchodził się daleko i ludzie mówili: dzioucha, śpiewaj bo ładnie ci to idzie. Zawstydzała się wtedy, nieśmiałość odziedziczyła po mamie, która znała mnóstwo pieśni, ale nigdy ich publicznie nie zaśpiewała. Wanda z czasem pozbyła się nieśmiałości i tremy. Pomógł jej w tym amatorski teatr, który istniał w Popowicach po wojnie. Okazało się, że ma nieprzeciętne zdolności aktorskie. Wyjście za mąż i obowiązki domowe – żony i matki, nie przeszkodziły jej w występach.
Oprac. Jerzy Kaszuba