Nie ma jednego języka teatralnego – z Jerzym Radziwiłowiczem rozmawia Lech Śliwonik

Jerzy Radziwiłowicz w rozmowie z Lechem Śliwonikiem – Teatr Polski w Warszawie. Fot. Krzysztof Buczek.
Jerzy Radziwiłowicz w rozmowie z Lechem Śliwonikiem – Teatr Polski w Warszawie. Fot. Krzysztof Buczek.

Lech Śliwonik: Salon Poezji – koncert laureatów Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego w Teatrze Polskim ma już swoją tradycję: odbywa się w tym roku ósmy raz. Również tradycyjne jest otwarcie koncertu – zaczyna się od rozmowy z artystą sceny. Oczywiście, zależy nam na tym, by to był aktor wybitny, ale równe znaczenie ma fakt młodzieńczego związku artysty z Konkursem, bądź szerzej – z ruchem recytatorskim. Suma tych dwóch „kryteriów” jest ważna dla uczestników Salonu i w ogólności dla uczestników ruchu żywego słowa. Dla myślących o aktorstwie, jest potwierdzeniem ich wiary w sens udziału w Konkursie, utwierdza w nadziei,że to może być początek drogi na scenę.Przekonuje, że ten udział zostaje w pamięci, której nie przesłaniają nawet późniejsze wielkie sukcesy. Dzisiaj naszym gościem jest Pan Jerzy Radziwiłowicz. Nie muszę mówić o jego artystycznej randze, szukałem natomiast spełnienia drugiego kryterium. I znalazłem – w dawnym roczniku „Teatru Ludowego” jest fotografia młodego chłopca, podpisana – Jerzy Radziwiłowicz, laureat konkursu recytatorskiego. Pomyślałem: zatem brał udział w OKR, no i wyszło małe nieporozumienie.

Jerzy Radziwiłowicz: Ja uczestniczyłem w innym konkursie. Byłem wtedy uczniem siódmej klasy. Gdybym powiedział, że byłem recytatorem – to pewnie by było za dużo, dlatego że karierę recytatorską zakończyłem mając 14 lat. Zresztą ja to zawsze lubiłem, od podstawówki podobało mi się mówienie wierszy, język lubiłem. Do Ogólnopolskiego Konkursu Poezji, Przyjaźni i Braterstwa wciągnął mnie mój rusycysta w podstawówce – starszy pan, który wielu wierszy rosyjskich nas nauczył. On ten język kochał i ja mu się nie dziwię, bo to piękny język. Uczył nas rozumieć język i kochać powstałą w nim literaturę. Tak bardzo mnie tym zaraził, że na pierwszych eliminacjach w Warszawie, mówiłem wiersz po rosyjsku, choć nie było takiego obowiązku. A potem trafiłem na finał do Koszalina, z czego jestem dumny do dzisiaj. Żałuję, że nie wygrałem – jak każdy kto nie wygrał. Na tym moje recytowanie się skończyło, natomiast zaraz po tym pojawiło się kółko dramatyczne w liceum. Mówiłem już, że wiersz zawsze ciekawił mnie, podobało mi się jego poznawania, chciałem go zrozumieć. Więcej – chciałem go mówić, a jeszcze bardziej cieszyć się, że ludzie słuchają. To dlatego mnie wciągnęło to szkolne kółko dramatyczne. Pewnie i to jest ważne, że moje warszawskie liceum nosi imię Stanisława Wyspiańskiego, a takie imię do czegoś jednak zobowiązuje. Tak się zaczęła ta zabawa i tak bardzo mi się spodobała, że spróbowałem ją przedłużyć. No i trwa do dzisiaj.

 

Całość rozmowy w Scenie 3-4 (99/100) 2019

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić przyjazność dla użytkownika. Użytkownik wyraża zgodę na dalsze korzystanie ze strony internetowej.

Polityka prywatności