…Nie zobaczę Tadeusza Łomnickiego na poznańskiej scenie w roli Leara. Nie wiem, jaki będzie? Ile w nim zostanie z komedianta w Komediancie, ze starego aktorzyny, który się zgrywa w każdej roli, a był i Napoleonem, i każdym z cesarzy rzymskich, i chyba także szekspirowskim Learem. W tych wszystkich rolach–wcieleniach prawdziwych i zmyślonych, był wielkim aktorem. Łomnicki, kiedy gra wściekłość, jest wściekły na samego siebie, kiedy gra wielkość jest jednocześnie zawistny o tę wielkość. O tę wielkość nawet udaną. I to po jakim mozole przed lustrem. Ale w lustrze jest przecież zawsze jego twarz.
Wielki aktor bierze z samego siebie głębiej niż z tekstu. Skąd są wściekłości Tadeusza, i to co w jego rolach ciemne i złowieszcze? I kiedy siedzi ze mną przy stoliku, skąd są jego lisie miny, i czułości, i nienawiści? Z ról, czy z niego samego?
I może w tym polskim Learze zostanie jak osad na dnie kieliszka gorzki rozrachunek. W którym połączą się czasy jak w Ostatniej taśmie Krappa. Grał w niej przecież Łomnicki i Końcówkę. Własną. Ale może właśnie w tym polskim Learze, anno 1992, w tym zawsze współczesnym Szekspirze, rozpad i rozkład świata bardziej jeszcze dławić będzie gardło niż we wszystkich japońskich, włoskich i angielskich Szekspirach.
Gdy ten dzień smutny poraża nas bólem,
Płaczmy nad starym i nieszczęsnym królem.
Nie zobaczę Łomnickiego i w Learze. Ale widzę go na niewidziane. I słyszę jego głos, nawet wtedy, kiedy na chwilę ustaje jego serce. Będzie to wielki Lear, gorzki Lear, który pozostanie w pamięci.
Jan Kott
Santa Monica, luty 1992
Można by się dziwić, skąd się w naszym świecie za dwa grosze wziął ten wielki metafizyczny aktor, choć raczej należałoby się dziwić, gdyby go nie było; tylko głupcom wydaje się, iż znają pełny stan naszego posiadania.
Adolf Rudnicki, 1962