Wprowadzenie do tryptyku
Tego nie było nawet w najczarniejszych snach: że będę musiał bronić teatru studenckiego przed jednym z jego najważniejszych twórców. Tak napisałem 20 lat temu, gdy Jerzy Markuszewski w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (grudzień 2000) nabajdurzył „z głowy” o Teatrze STS, którego był głównym budowniczym. Tłumaczyłem, że nie mogę milczeć, bo jest autorytetem i „za kilka, kilkanaście lat ktoś będzie miał prawo z ufnością opierać się na jego zdaniach. Tak już bywało…”. Markusz boczył się, ale przyznał mi rację.
Dzisiaj nie mam szansy na taki happy end, choć sytuacja niemal identyczna. Lech Raczak opowiadał o swoim życiu, twórczości, środowisku Jackowi Głombowi, a on te opowieści nagrywał. Powstawał ogromny wywiad–rzeka, który został dramatycznie przerwany – nagłą śmiercią Raczaka w styczniu 2020 roku. Zdążył opowiedzieć o 18 latach w Teatrze Ósmego Dnia, do roku 1982. Głomb starannie spisał materiał. Więcej zrobić nie mógł, ponieważ nie mógł być partnerem w tych rozmowach, nie zna historii teatru studenckiego. Jak więc mógł formułować pytania? Wyprowadzał je z Kroniki Teatru Ósmego Dnia. Tyle, że tę kronikę napisał Raczak. To tak, jakby Raczak mówił: a teraz mnie zapytasz moimi słowami i musisz wierzyć moim odpowiedziom. I drugi szkopuł. Kiedy się ma 70 lat, trzeba mniej ufać własnej pamięci. Albo móc ją w odpowiednim czasie skontrolować. Los odebrał Lechowi możliwość, którą – wiem to na pewno – wykorzystałby w pełni. Skutki są niedobre.
Rychło rozmowy ukazały się jako książka Życie niedokończone (Wydawnictwo Żywosłowie, 2021) Nie pora mierzyć się z całością, zrobię to niebawem. Przecież jakiś sygnał, znak ostrzegawczy, wydaje się niezbędny. Więc teraz o jednej tylko sprawie. Jest w dorobku Raczaka dzieło bardzo ważne – spektakl Jednym tchem należał do tych kilku wypowiedzi, które otwierały epokę alternatywy w ruchu studenckim. Na Łódzkich Spotkaniach Teatralnych w 1971 roku pokazano trzy wybitne przedstawienia: Koło czy tryptyk Teatru 77, Sennik polski Teatru STU i właśnie Jednym tchem – o nim pisali entuzjastycznie Osiecka, Grześczak, Kłossowicz, Osiński, a po latach z naukową powagą, w znakomitej monografii pierwszej dekady „Ósemek” Juliusz Tyszka. Jednak 30 lat po łódzkim wydarzeniu, rozległ się dzwonek alarmu – opis przedstawienia w książce o teatrach poznańskich studentów był niezamierzoną karykaturą Jednym tchem. Nie mogłem milczeć, Lech podziękował mi. Teraz czytam jego opis i czuję się obezwładniony tym, CO i JAK ma do powiedzenia twórca o swoim dziele. Jedno, co mogę i muszę zrobić, to raz jeszcze dokonać konfrontacji: tym razem gawędzenia Lecha z moją „próbą opowiedzenia”. Czyli – zrobić to, za co Lech powiedziałby: dziękuję.
Tryptyk – część pierwsza*/
Próba opowiedzenia
Rzecz dzieje się w stacji krwiodawstwa (białe fartuchy, gumowe węże, znaki czerwonego krzyża). Grupa osób przybyłych tu, by oddać krew, reprezentuje schematyczny model społeczeństwa: Urzędnik, Robotnik, Uczeń, Młody, Pielęgniarka, Techniczny. Z nimi właśnie Dziennikarz (demagog, oficjalna tuba, tajniak) ma przygotować optymistyczne widowisko telewizyjne o „prostym człowieku” – o jego oddaniu dla spraw społecznych, poczuciu solidarności, o gotowości służenia wyższym celom. Różnymi sposobami (przekonywanie, namowa, obietnica kariery, wyciągnięta zza pasa pałka, wydobyta z kieszeni legitymacja) osiąga to, że krwiodawcy stają się kolejnymi „bohaterami” reportażu.
Nagle za drzwiami zaczyna dziać się coś niepokojącego. Dziennikarz odwraca uwagę od tych odgłosów. Trzeba jednak pójść i sprawdzić. Wypychają się nawzajem. Zauważają Technicznego (postać obsługująca zarazem spektakl: reflektory, rekwizyty) – on musi poświęcić się dla wszystkich. Techniczny wychodzi. Po jakimś czasie ostry odgłos. Krwiodawcy – mimo sprzeciwu Dziennikarza – wypadają za drzwi. Wracają, niosąc ciało Technicznego. Wszyscy (ze zbieraniny stali się społecznością) chcą oddać krew. Teraz Dziennikarz powstrzymuje, nie takie poświęcenie przewidywał scenariusz. Mimo zabiegów – ranny umiera. Dziennikarz chce wykonać gest Piłata – umyć ręce, ale z kanistra leje się nie woda a krew, dotyka dłońmi twarzy. Dochodzą krwiodawcy, pokrywają twarze czerwienią. Narasta napięcie. Na krzyk Dziennikarza „nie!”, odpowiada Młody; jego głos jest coraz bardziej rozedrgany, coraz wyższy.
to tylko słowo „nie”, miej je we krwi,
która spływa kroplami po murze o świcie,
daję tobie to słowo, jakbym dawał głowę
za to, że ból istnieje, jakbym gardło dawał
za sprawę żył i ścięgien i mięśni i skóry,
czytam ci z liter bólu, ze skręconych nerwów
pośpiesznie zapisane słowa o tych, co gotowi
zawsze otworzyć list cudzego ciała,
rozciąć kopertę skóry i złamać szyfr kości;
to tylko słowo „nie”, ostatni krzyk
modlitwy krwi, którą dzisiaj odmawiam za ciebie,
którą odmawiam sobie prawa odejścia.
Po słowach „odmawiam za ciebie”, gaśnie światło; ostatni fragment Młody wypowiada w ciemności, spokojnym, dobitnym głosem.
PS Scenariusz oparty został na wierszach Stanisława Barańczaka z tomu Jednym tchem
*/ Pierwodruk „Scena” 2004 nr 2
- Streszczenie spektaklu – Izabela Skórzyńska Teatry poznańskich studentów 1953 – 1989, Poznań 2001
*/ Pierwodruk – „Scena” 2004 nr 2