Wdzięczność

Leszek Mądzik o pamięci, o ludziach, o tworzeniu

Scena Plastyczna KUL – Wilgoć (1978). Fot. Stefan Ciechan.
Scena Plastyczna KUL – Wilgoć (1978). Fot. Stefan Ciechan.

Zacznę od radosnego i zarazem podniosłego zwierzenia. Wiem, że w tym szczególnym momencie jestem wśród osób życzliwych. Czuję tę życzliwość, tak jak czułem ją przez 50 lat tutaj, na tym uniwersytecie. Kiedy realizuję spektakl, nierzadko moim największym problemem jest znalezienie dla niego tytułu. Nieraz spektakl był już gotowy, a ja ciągle miałem kłopot jak go nazwać, jak znaleźć lapidarny skrót, jak w słowie zawrzeć jego istotę. Wypełniony pa- mięcią minionych 50 lat, długo się zastanawiałem, jakim słowem oddać moją najsilniejszą emocję związaną z tym czasem, z miejscem, z tymi, którzy to miejsce zaludniali… Doszedłem do pewności, że jest tylko jedno trafne słowo: wdzięczność. Wdzięczność ludziom, losowi i czemuś, czego nie potrafię do końca określić – jakiejś sile, która mi dawała energię, dawała także chęć, a wręcz potrzebę podzielenia się tym, co noszę w sobie. Na tym uniwersytecie miałem jakby azyl, w trudnych czasach teatr mój istniał dzięki – raz jeszcze to powiem – wielkiej życzliwości wspaniałych ludzi, z których później wielu stało się i pozostaje do dzisiaj moimi przyjaciółmi. Pielęgnuję w sobie pamięć o tej życzliwości, ogromnie cenię te przyjaźnie.

Niekiedy dopiero po latach okazuje się, że jakiś fakt miał szczególne znaczenie. Gdy sięgam pamięcią wstecz, odwracam się do przeszłości, niektóre zdarzenia widzę wyraźnie jakby na fotografii. Rok 1967 – moja pierwsza wystawa. Otwierał ją Jego Magnificencja Wincenty Granat – wielki pedagog, wielka Osoba, której wyniesienie do grona błogosławionych jest dzisiaj rozważane. Sam rektor otwiera debiutancką wystawę studenta – czyż nie jest to początek nowego rozdziału w moim życiu? Widzę to jako niezwykły znak związania z tym miejscem już nie tylko jako studenta, ale i artysty. Pierwsza wystawa – to wtedy odkryłem niezwykłą szansę spotkania się z drugą osobą, odkryłem, że można ją zdobyć, a przede wszystkim można się z nią podzielić. To dzielenie okazało się dla mnie również terapią – oto nie zostaję sam z tym co zrobiłem, czego dokonałem.

Sięgam pamięcią jeszcze głębiej. Do pierwszego własnego kroku. Miałem już niejakie doświadczenie ucznia liceum pla- stycznego, już w języku obrazów się obracałem, konkretnie malarstwa, a jeszcze precyzyjniej tkactwa, które na jakiś czas stało się jedynym wyuczonym moim zawodem. I pamiętam – to był rok 1965, kończyłem wtedy liceum – do gobelinu, który stworzyłem, włączyłem zardzewiały, nieregularnie prowadzący się drut. Myślę, że to był pierwszy impuls dla mnie, że ważna jest nie tylko ta cudowność ciepła tkaniny, nie tylko to, że nas okrywa i chroni przed ziąbem w życiu. W tkaninie, także życiu pojawia się coś zardzewiałego, co jest znakiem cierpienia, lęku, strachu. Ta świadomość narastała we mnie, uobecniała się w moich już studenckich spektaklach. Coraz więcej w nich było tego, co wyzwala się w nas w momentach bardzo trudnych – takich, które już są na krańcu możliwości zrozumienia i przeżycia, gdy się traci kogoś bliskiego. Tym się żywiłem, to mogłem drążyć w swoim teatrze – bo tak sobie pozwalam go nazywać – i w tej przestrzeni KUL, który naprawdę dał mi komfort pracy w tamtych latach, bardzo niełatwych. I tu wraca wątek życzliwości, wraca bardzo konkretnie, uosobowiony.(…)

Leszek Mądzik

Całość w Scenie 3-4 (103/104) 2020 str. 5.

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić przyjazność dla użytkownika. Użytkownik wyraża zgodę na dalsze korzystanie ze strony internetowej.

Polityka prywatności