Przejdź do treści

Scena 1-2 (109-110) 2022

Scena 1-2 (109/110) 2022
Scena 1-2 (109/110) 2022

Spis treści:

Jubileusz
Barbara Osterloff – Szkoła na Miodowej. 90 lat kształcenia dla teatru

Łomnicki – dwie rocznice
Bartosz Zaczykiewicz – Ten aktor woła za nas,
czyni za nas
O Łomnickim głosy – Jan Kott, Adolf Rudnicki,
Andrzej Łapicki, Jarosław Kilian
On, Łomnicki – zbieranie wątków

Ziemia i niebo
Wacław Oszajca – Winni niewinni dobrzy ludzie

Konradowie zeszli ze sceny
Tomasz Miłkowski – Ignacy Gogolewski – śpiewak dla ludzi
Krzysztof Miklaszewski – Jerzy Trela – poszukujący prawdy

Dwa teatry
Niezwykłe teatralne zderzenie L. Ś. – Z tej samej kulturowej tradycji… (wprowadzenie)
Małgorzata Matuszewska – Różewicz do pracy,
do zabawy, do życia
Bożena Suchocka – Magiczne widowisko o wspólnocie                               

Tryptyk o Jednym tchem
Lech Śliwonik –  Wiem, że zrobiłby to samo…

Malak i Herbert – listy
Lech Śliwonik – Kazał mi powiedzieć,
że te listy istnieją (2)
Mam zapiekły wstręt do lirycznych ornamentów…(cz. II) Korespondencja – lata 1970 – 1976
Katarzyna Flader-Rzeszowska – Zmagania o teatr.
O własny teatr
Krzysztof Mrowcewicz – Listy w przelocie

W kręgu słowa
Lucjan Cehl – Powinien być siedemdziesiąty.
O dziwnych losach OKR
Kacper Gugała – Światełka na horyzoncie?

Teatr studencki
Najstarsza młodzież tego kraju… – Jarosław Abramow, Stanisław Tym, Tomasz Grochoczyński, Lech Śliwonik

Pożegnanie
Ryszard Zatorski – Dariusz Dubiel. To było życie twórcze, bogate…
Władysław Dubaj – Trzydzieści lat sejmikowej obecności
Halina Radecka i jej widowiska – z Sejmikowych zapisów

…i czasopisma
Andrzej Frączysty i Lech Śliwonik – Dwa głosy o reformie

TKT dokumentacja
67 Ogólnopolski Konkurs Recytatorski
Krzysztof Mrowcewicz – Rok Romantyzmu
Finały – recytatorzy, teatry jednego aktora – laureaci, syntezy

Szkoła na Miodowej 90 lat kształcenia dla teatru

„Historia warszawskiej szkoły teatralnej, dziś Akademii Teatralnej, ma już 90 lat. Otwiera ją ważna data — 25 sierpnia 1932 roku. W tym dniu minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wydał rozporządzenie o utworzeniu pierwszej w Polsce samodzielnej szkoły teatralnej pod nazwą Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej. PIST nie miał wprawdzie uprawnień szkoły wyższej (de facto był szkołą średnią), ale nowatorski program nauczania, a także kadra znakomitych wykładowców sprawiły, że zyskał autorytet „bez porównania większy niż wszystkich dotychczasowych szkół teatralnych w Polsce”[1]. Nauka trwała trzy lata, warunkiem przyjęcia było posiadanie tzw. małej matury i nieprzekroczenie wieku 25 lat. Pierwszym dyrektorem PIST–u został Aleksander Zelwerowicz, wybitny aktor, reżyser, dyrektor teatrów i doświadczony pedagog, który pokierował Wydziałem Sztuki Aktorskiej. Rok później uruchomiono Wydział Sztuki Reżyserskiej. Jego prowadzenie Zelwerowicz powierzył Leonowi Schillerowi, najwybitniejszemu wówczas inscenizatorowi w polskim teatrze. Plan rozwoju Instytutu obejmował powołanie do życia jeszcze dwóch wydziałów: filmowego i teatrologicznego, do czego jednak nie doszło. Ostatecznie kształcono aktorów i reżyserów, a niedługo przed wybuchem wojny również scenografów. We wrześniu 1932 roku Instytut rozpoczynał pracę w gmachu warszawskiego Konserwatorium Muzycznego na Okólniku, w skromnych warunkach (trzy pokoje z widokiem na Wisłę); w 1935 przeniósł się na Trębacką 10, opodal Ogrodu Saskiego, do budynku mieszczącego się na tyłach Teatru Wielkiego.

Kształcenie aktorów

Stworzony przez Zelwerowicza program miał znaczenie przełomowe. Po raz pierwszy w historii połączono nauczanie praktyki z poważnie traktowanym wykształceniem ogólnym humanistycznym, nazywanym „teorią”. Stosunek przedmiotów praktycznych do teoretycznych miał wynosić 50 na 50 procent, jednak w praktyce ta proporcja szybko zmieniła się na niekorzyść teorii. „Chcemy kształcić dobrego rzemieślnika”, deklarował Zelwerowicz, choć dodawał: „Chcemy kształcić aktora inteligentnego”. Do pryncypiów, jakimi dyrektor kierował się, myśląc o idealnym aktorze dla teatru narodowego w Polsce Niepodległej, należało też społeczne zaangażowanie, mające współtworzyć zawodowy etos. Droga do tego ideału wiodła przez program, sformułowany przez Zelwerowicza:

„Podział na trzy lata układa się tak: w pierwszym roku chcielibyśmy dać ludzi, którzy by nie mieli żadnych zastrzeżeń co do zewnętrzności: głosu, wymowy, ruchliwości twarzy, gibkości ciała. (…) Na kursie drugim chcielibyśmy dążyć do opanowania umiejętności podchodzenia do roli i dlatego chcielibyśmy mieć możliwie dużo wykładowców – praktyków z różnymi indywidualnościami, ażeby słuchacz doszedł do pewnego momentu krytycznej oceny, wybierał to, co do jego indywidualności przystaje. W trzecim roku chcielibyśmy widzieć wykończanie roli (przynajmniej jeden z nauczycieli prowadzi przez cały rok szkolny jedną sztukę w sposób odpowiadający względnie solidnej robocie dobrze zorganizowanego teatru, od prób czytanych, poprzez dyskusyjne, analityczne, sytuacyjne, aż do pełnych prób całego widowiska). Egzamin końcowy, czyli tzw. dyplomowy polega na zreferowaniu przez ucznia jakiejś specjalnej pracy. (…) Zdający egzamin niezawodnie deklaruje tu możliwości umysłowe, poziom i upodobania. Poza tym odbywa się egzamin publiczny, który zastępuje to, co się nazywało dawniej „popisem”.[2]

Czytaj dalej „Szkoła na Miodowej 90 lat kształcenia dla teatru”

Ten aktor woła za nas, czyni za nas

Tadeusz Łomnicki w "Ja Feuerbach" Fot . Juliusz Multarzyński
Tadeusz Łomnicki w „Ja Feuerbach” Fot . Juliusz Multarzyński

„Od tego zdarzenia upłynęło prawie 35 lat – 18 czerwca 1988 roku, na dużej scenie Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy, odbyła się premiera sztuki Tankreda Dorsta Ja, Feuerbach. Przedstawienie reżyserował Tadeusz Łomnicki, który zagrał w nim główną rolę starego aktora, po latach przerwy powracającego na scenę.

Ja, Feuerbach to chwilami gorzka opowieść o artyście, którego nadwrażliwa natura, złączona z dążeniem do perfekcji, doprowadziły do szaleństwa. Teraz próbuje po psychiatrycznej kuracji wrócić do zawodu. Próbuje, bo choć jego labilna psychika ledwo została poskładana do kupy, to magnes sceny, magnes poklasku publiczności i coś, co w życiu aktora niewyrażalne – okazują się silniejsze. Kiedy powtarzano przeniesienie spektaklu do telewizji, Jacek Cieślak pisał: „[Feuerbach] Po latach wraca do teatru zaproszony na przesłuchanie przez wybitnego inscenizatora. Ale na widowni jest tylko asystent. Oczekując na przybycie reżysera, Feuerbach odgrywa wielki spektakl życia i śmierci dla jednego, przypadkowego widza. Stał się on popisem możliwości Tadeusza Łomnickiego. Na pustej scenie mówił o dawnych rolach, zdradzał genialne aktorskie chwyty, zmieniał twarz w plastyczną maskę w zależności od granej postaci”[1]

Jest w spektaklu scena, w której stary aktor przywołuje rolę Św. Franciszka „Był [w tej scenie] jednocześnie ubogim, rozmiłowanym w naturze księdzem i drzewem, na którym siadają rozćwierkane wróble. Zagrał to wszystko! Dał pokaz magii, jakiej dziś w teatrach brakuje. A jednocześnie opowiedział o dramacie człowieka nadwrażliwego, który nie wytrzymał artystycznych napięć. Mówił o upokorzeniu, na jakie wystawiony jest artysta grający totalnie, włączający do gry ciało, psychikę i duszę. Przekraczający granice między sztuką a prywatnością. To był wielki liryczny monolog artysty, który na scenie potrafił być poetą”[2].

Czytaj dalej „Ten aktor woła za nas, czyni za nas”

O Łomnickim głosy

Jan Kott i Tadeusz Łomnicki – Berlin rok 1989 Fot. Archiwum Lecha Śliwonika
Jan Kott i Tadeusz Łomnicki – Berlin rok 1989 Fot. Archiwum Lecha Śliwonika

…Nie zobaczę Tadeusza Łomnickiego na poznańskiej scenie w roli Leara. Nie wiem, jaki będzie? Ile w nim zostanie z komedianta w Komediancie, ze starego aktorzyny, który się zgrywa w każdej roli, a był i Napoleonem, i każdym z cesarzy rzymskich, i chyba także szekspirowskim Learem. W tych wszystkich rolach–wcieleniach prawdziwych i zmyślonych, był wielkim aktorem. Łomnicki, kiedy gra wściekłość, jest wściekły na samego siebie, kiedy gra wielkość jest jednocześnie zawistny o tę wielkość. O tę wielkość nawet udaną. I to po jakim mozole przed lustrem. Ale w lustrze jest przecież zawsze jego twarz.

Wielki aktor bierze z samego siebie głębiej niż z tekstu. Skąd są wściekłości Tadeusza, i to co w jego rolach ciemne i złowieszcze? I kiedy siedzi ze mną przy stoliku, skąd są jego lisie miny, i czułości, i nienawiści? Z ról, czy z niego samego?

Czytaj dalej „O Łomnickim głosy”

Ignacy Gogolewski – śpiewak dla ludzi (17 czerwca 1931 – 15 maja 2022)

Ignacy Gogolewski jako Gustaw-Konrad w „Dziadach”, reż. Aleksander Bardini, Teatr Polski, Warszawa, prem. 26 listopada 1955. Fot. Archiwum Teatru Polskiego w Warszawie.
Ignacy Gogolewski jako Gustaw-Konrad w „Dziadach”, reż. Aleksander Bardini, Teatr Polski, Warszawa, prem. 26 listopada 1955. Fot. Archiwum Teatru Polskiego w Warszawie.

„Niewielu ponad pięciuset widzów miało przywilej oglądać i słuchać Ignacego Gogolewskiego, kiedy 9 lipca 2016 roku, na wielkich schodach u stóp Pałacu Ujazdowskiego, na warszawskiej Agrykoli, recytował strofy Mickiewiczowskiej Ody do młodości:

Młodości dodaj mi skrzydła
Niech nad martwym wzlecę światem
W rajską dziedzinę ułudy
Kędy zapał tworzy cudy (…)

Głos osiemdziesięciopięcioletniego wówczas nestora polskiego aktorstwa brzmiał jak dzwon, a w jego charakterystyczny zaśpiew i barwę wkradały się nuty nostalgii i melancholii. Gogolewski wystąpił w widowisku plenerowym Olgierda Łukaszewicza „Konstytucja dla Europy”, który właśnie jemu powierzył rolę łącznika z wielkim romantycznym dziedzictwem.

Nie tylko wziął udział w widowisku, ale i w ciągnących się godzinami próbach, czekając cierpliwie na swoje wejście – Skoro zgodziłem się wykonać zdanie, muszę skupić na nim i pozostawać w gotowości. Nic nie może temu przeszkodzić – tłumaczył aktor, dla którego misja, tradycja i profesjonalizm stanowiły artystyczne credo.

Postać w scenariuszu nosiła imię Starego Wiarusa, który paradoksalnie intonował pieśń–apoteozę młodości i zmar-
twychwstania. Twórca widowiska nieomylnie zobaczył w Ignacym Gogolewskim uosobienie romantycznej postawy, potwierdzając opinię Jana Kotta, który po pamiętnej premierze Dziadów (1955) w Teatrze Polskim w Warszawie w reżyserii Aleksandra Bardiniego z Ignacym Gogolewskim w roli Konrada taką przyszłość przepowiadał artyście:

Gogolewski wyrósł po „Dziadach” na największą nadzieję romantycznego teatru. Ma w sobie niezafałszowane wewnętrzne bogactwo i głębię uczuć, rzadką szlachetność gestu. Wiele jeszcze surowości w grze, ale nic ze sztampy, nic ze złego smaku, nic z wyuczonej martwoty. Jest to aktor, który ma w sobie rzadki dar nawiązywania serdecznego kontaktu z widzem (…) Jak niegdyś Osterwa i Węgrzyn.

Początkowo Ignacy Gogolewski miał dublować Stanisława Jasiukiewicza, ale choroba starszego kolegi sprawiła, że to on właśnie (ku rozpaczy Bardiniego) zagrał na premierze. Razem z Jasiukiewiczem wystąpili w tych Dziadach 270 razy. Trafił na okładki kilkunastu magazynów, z dnia na dzień stał się aktorem sławnym i podziwianym. To nie była łatwa próba charakteru. …”

Tomasz Miłkowski

CAŁOŚĆ W SCENIE 1-2 (109/110) 2022
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne. Więcej o naszej Polityce prywatności