„Pierwszy raz od wielu lat w tunelu pojawiło się światełko – tym zdaniem kończył się w poprzednim numerze „Sceny” tekst wprowadzający uchwałę Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego w sprawie roli kultury studenckiej. Debata odbyła się na posiedzeniu w maju, miesiąc później obwieszczona została uchwała. Rada stwierdza długotrwały regres zjawiska istotnego dla „budowania kreatywności oraz kompetencji społecznych przyszłych elit polskiego społeczeństwa”
Teatr STS – spektakl 30 milionów. Rewia polska, 1962 r. Fot. Archiwum Teatru STS.
i apeluje o wspólny wysiłek rządu, władz uczelni i samorządów studenckich, a przede wszystkim o wsparcie systemowe, zwłaszcza przez przywrócenie mecenatu państwa i zmiany w prawie o szkolnictwie wyższym.
Upłynął prawie rok, światełko zgasło. Z dwóch – nie całkiem osobnych – powodów. Pierwszy jest oczywisty – pandemia, więc wszystkie moce organizacyjne i finansowe rzucone na front walki o trwanie. Drugi powód ma źródło w rozgrywkach politycznych i wynikających z nich roszadach w strukturach władz administracyjnych: z dwóch ministerstw – szkolnictwa wyższego oraz edukacji – utworzono jeden wielki moloch, w którym sprawy kultury nie mają nawet formalnego przypisania. A poza tym szefowie molocha mają łatwe wytłumaczenie: inny problem jest najważniejszy.
Na nic nie liczymy, przyszłość to bezkształtna mgławica. Rada w swoim dokumencie odwołała się do dawnej kultury studenckiej – świadoma, że ta nowa musi być inna, wezwała do zachowania istoty i wartości. Pomyśleliśmy – gdyby ktoś kiedyś chciał wrócić do sprawy, niechaj ma przynajmniej jedną podpórkę: opisanie czym była i jak funkcjonowała owa dawna. I dlatego ten tekst.
Indyska oślica Balaama – Mitologia Indii Jan Knappert.
„Gdzieś pod koniec marca nad Bałtyk dotarły – a może wciąż tu były, tylko ja nie zauważałem – pierwsze rudziki. Mierzy toto kilkanaście centymetrów i waży około dwudziestu gramów. Imię zawdzięcza swoistemu rudemu nikabowi zakrywającemu okolice dzioba i pierś. Jeden z nich w Wielki Czwartek wpadł przez okno do mojego pokoju. Zanim zdążyłem dobiec do okna, żeby je szerzej otworzyć, rudzik uderzył w szybę i opadł na parapet. Psia krew, pomyślałem, ledwie wrócił, gnany instynktem, dla nas miłością, i już po wszystkim, i to w Wielki Czwartek. Wziąłem to martwe boże stworzenie do ręki i zacząłem nad nim, a jakże – od czego jestem kapłanem, odprawiać egzekwie. Już w tym miejscu pragnę uspokoić wszelkich inkwizytorów – nie jest to żadna herezja. W niebie mamy przecież przedstawicieli ptaków i zwierząt, a na ziemi pewna oślica okazała się bardziej podatna na Boże natchnienia niźli sławny prorok. Zatem po kolei. Czytaj dalej „Tanatoza”
„Kazimierz Dejmek urodził się 17 maja 1924 roku w Kowlu. Jego ojciec, Henryk Dejmek, pochodził z Czech. Osiedlił się w Zakopanem, po czym przeniósł się do Kowla, a następnie do Rzeszowa, gdzie Kazimierz uczęszczał do gimnazjum. W dniu Bożego Ciała 23 maja 1940 roku, czekając na kolegę, zobaczył w oknie trzynastoletnią Danutę Kalitę i zakochał się w niej od pierwszego spojrzenia. Jej rodzina mieszkała w domu (niezachowanym do dziś) przy ul. Sienkiewicza 41 w Rzeszowie, kilkaset metrów od mieszkania Dejmków. Już następnego dnia Kazimierz zapisuje w swym pamiętniku: „Moim pierwszym wrażeniem, jakie odebrałem, było spojrzenie Jej oczu (ale jakie spojrzenie i jakie oczy!)… Przesunęłaś się obojętnym spojrzeniem po mnie i odeszłaś w głąb – taka poważna, dostojna, królewska…”
Następne zapisy w pamiętniku z 30 maja świadczą o wybuchu uczucia do nieznanej dziewczyny. „Czy ją kocham? Czy to co czuję, a czuję <<coś>> do Niej bez wątpienia, jest miłością? Wielką, prawdziwą miłością, która przechodzi jak płomień, jak burza, jak sztorm, szał wichru – i tylko ślad wspomnień zostawi? ”
Nazajutrz Kazimierz przynosi Danucie i jej koleżance dwie książki: Jacka Raymonda Ethel Lilian Voynich i Placówkę Bolesława Prusa. Traktuje to spotkanie jako ich pierwsze rendez-vous. „Potem tęsknota… Więc kilkaset metrów ode mnie jesteś Ty? Ty, moja? Kocham Cię! … Chcę Cię kochać Danuśko! Nie tylko tę z marzeń… Cóż marzenia… Ja wiem, że Ty istotnie jesteś Tą z marzeń…Danko !”
100 lat Dybuka Anna Kuligowska-Korzeniewska – Dybuk
– Sędzia Prawdy
Dybuk czytany dzisiaj, przez studentów WOT
– Igor Tokarzewski, Zuzanna Berus,
Joanna Maciejewska, Alicja Zalewska
Pandemia i co dalej?… Próba rozpoznania – Redakcja
Grzegorz Reszka – Coś być musi, do cholery,
za zakrętem…
Grzegorz Szlanga – Przyjdzie też pani z warzywniaka
Grzegorz Stawiak – Zachować TEATR i nasze warsztaty
Mirosław Gliniecki – Pandemiczne zadumki
Katarzyna Sygitowicz-Sierosławska, Michał Studziński – Mamy plany awaryjne
Monika Kazimierczyk, Dariusz Wychudzki – Alleluja
i do przodu. A jak trzeba – pod prąd!
Teatr jednoosobowy Katarzyna Flader-Rzeszowska – Pokonać dystans
i chłód ekranu
Tomasz Miłkowski – Monoteatr # w domu: Werter i inni
Pożegnania Maria Łękawa-Makowska (1930 – 2021)
Ireneusz Krzysztof Szmidt (1935 – 2021)
Teatr wiejski – Sejmiki 2021 Pierwsze półrocze – w poszukiwaniu lepszego czasu
W kręgu słowa – 66 OKR Kronika walki o słowo. O żywe słowo
Sylwetki Roman Krzywotulski – Animator, reżyser, pedagog
Książki o teatrze Lucjan Cehl – Książka życia i debiut
Leszek Mądzik na uroczystości 50-lecia. Fot. Izabela Dybała.
„Położona w tytule fraza z wiersza starego poety¹ wydaje mi się̨ trafnym uchwyceniem szczególnej obecności Leszka Mądzika w sztuce teatru. Że jest sławny i w Polsce, i w świecie – nie ulega żadnej wątpliwości. Nie jest to jednak sława w powszechnym (zwłaszcza dzisiaj) pojmowaniu – media, wielka widownia, świat blichtru, pochwalne tyrady, gwiazdy, portale, plotki… Jego publiczność́ jest nieliczna, bo sam ją ogranicza, w jego teatralnym świecie najczęściej panuje ciemność́, nie ma w nim słowa, prawie nie ma aktora. Specjaliści mówią̨, że to teatr plastyczny, narracji wizualnej. On sam też tak uważa. Czytaj dalej „Małomówna, cicha sława”