Ten aktor woła za nas, czyni za nas

Tadeusz Łomnicki w "Ja Feuerbach" Fot . Juliusz Multarzyński
Tadeusz Łomnicki w „Ja Feuerbach” Fot . Juliusz Multarzyński

„Od tego zdarzenia upłynęło prawie 35 lat – 18 czerwca 1988 roku, na dużej scenie Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy, odbyła się premiera sztuki Tankreda Dorsta Ja, Feuerbach. Przedstawienie reżyserował Tadeusz Łomnicki, który zagrał w nim główną rolę starego aktora, po latach przerwy powracającego na scenę.

Ja, Feuerbach to chwilami gorzka opowieść o artyście, którego nadwrażliwa natura, złączona z dążeniem do perfekcji, doprowadziły do szaleństwa. Teraz próbuje po psychiatrycznej kuracji wrócić do zawodu. Próbuje, bo choć jego labilna psychika ledwo została poskładana do kupy, to magnes sceny, magnes poklasku publiczności i coś, co w życiu aktora niewyrażalne – okazują się silniejsze. Kiedy powtarzano przeniesienie spektaklu do telewizji, Jacek Cieślak pisał: „[Feuerbach] Po latach wraca do teatru zaproszony na przesłuchanie przez wybitnego inscenizatora. Ale na widowni jest tylko asystent. Oczekując na przybycie reżysera, Feuerbach odgrywa wielki spektakl życia i śmierci dla jednego, przypadkowego widza. Stał się on popisem możliwości Tadeusza Łomnickiego. Na pustej scenie mówił o dawnych rolach, zdradzał genialne aktorskie chwyty, zmieniał twarz w plastyczną maskę w zależności od granej postaci”[1]

Jest w spektaklu scena, w której stary aktor przywołuje rolę Św. Franciszka „Był [w tej scenie] jednocześnie ubogim, rozmiłowanym w naturze księdzem i drzewem, na którym siadają rozćwierkane wróble. Zagrał to wszystko! Dał pokaz magii, jakiej dziś w teatrach brakuje. A jednocześnie opowiedział o dramacie człowieka nadwrażliwego, który nie wytrzymał artystycznych napięć. Mówił o upokorzeniu, na jakie wystawiony jest artysta grający totalnie, włączający do gry ciało, psychikę i duszę. Przekraczający granice między sztuką a prywatnością. To był wielki liryczny monolog artysty, który na scenie potrafił być poetą”[2].

Czytaj dalej „Ten aktor woła za nas, czyni za nas”

O Łomnickim głosy

Jan Kott i Tadeusz Łomnicki – Berlin rok 1989 Fot. Archiwum Lecha Śliwonika
Jan Kott i Tadeusz Łomnicki – Berlin rok 1989 Fot. Archiwum Lecha Śliwonika

…Nie zobaczę Tadeusza Łomnickiego na poznańskiej scenie w roli Leara. Nie wiem, jaki będzie? Ile w nim zostanie z komedianta w Komediancie, ze starego aktorzyny, który się zgrywa w każdej roli, a był i Napoleonem, i każdym z cesarzy rzymskich, i chyba także szekspirowskim Learem. W tych wszystkich rolach–wcieleniach prawdziwych i zmyślonych, był wielkim aktorem. Łomnicki, kiedy gra wściekłość, jest wściekły na samego siebie, kiedy gra wielkość jest jednocześnie zawistny o tę wielkość. O tę wielkość nawet udaną. I to po jakim mozole przed lustrem. Ale w lustrze jest przecież zawsze jego twarz.

Wielki aktor bierze z samego siebie głębiej niż z tekstu. Skąd są wściekłości Tadeusza, i to co w jego rolach ciemne i złowieszcze? I kiedy siedzi ze mną przy stoliku, skąd są jego lisie miny, i czułości, i nienawiści? Z ról, czy z niego samego?

Czytaj dalej „O Łomnickim głosy”

Ignacy Gogolewski – śpiewak dla ludzi (17 czerwca 1931 – 15 maja 2022)

Ignacy Gogolewski jako Gustaw-Konrad w „Dziadach”, reż. Aleksander Bardini, Teatr Polski, Warszawa, prem. 26 listopada 1955. Fot. Archiwum Teatru Polskiego w Warszawie.
Ignacy Gogolewski jako Gustaw-Konrad w „Dziadach”, reż. Aleksander Bardini, Teatr Polski, Warszawa, prem. 26 listopada 1955. Fot. Archiwum Teatru Polskiego w Warszawie.

„Niewielu ponad pięciuset widzów miało przywilej oglądać i słuchać Ignacego Gogolewskiego, kiedy 9 lipca 2016 roku, na wielkich schodach u stóp Pałacu Ujazdowskiego, na warszawskiej Agrykoli, recytował strofy Mickiewiczowskiej Ody do młodości:

Młodości dodaj mi skrzydła
Niech nad martwym wzlecę światem
W rajską dziedzinę ułudy
Kędy zapał tworzy cudy (…)

Głos osiemdziesięciopięcioletniego wówczas nestora polskiego aktorstwa brzmiał jak dzwon, a w jego charakterystyczny zaśpiew i barwę wkradały się nuty nostalgii i melancholii. Gogolewski wystąpił w widowisku plenerowym Olgierda Łukaszewicza „Konstytucja dla Europy”, który właśnie jemu powierzył rolę łącznika z wielkim romantycznym dziedzictwem.

Nie tylko wziął udział w widowisku, ale i w ciągnących się godzinami próbach, czekając cierpliwie na swoje wejście – Skoro zgodziłem się wykonać zdanie, muszę skupić na nim i pozostawać w gotowości. Nic nie może temu przeszkodzić – tłumaczył aktor, dla którego misja, tradycja i profesjonalizm stanowiły artystyczne credo.

Postać w scenariuszu nosiła imię Starego Wiarusa, który paradoksalnie intonował pieśń–apoteozę młodości i zmar-
twychwstania. Twórca widowiska nieomylnie zobaczył w Ignacym Gogolewskim uosobienie romantycznej postawy, potwierdzając opinię Jana Kotta, który po pamiętnej premierze Dziadów (1955) w Teatrze Polskim w Warszawie w reżyserii Aleksandra Bardiniego z Ignacym Gogolewskim w roli Konrada taką przyszłość przepowiadał artyście:

Gogolewski wyrósł po „Dziadach” na największą nadzieję romantycznego teatru. Ma w sobie niezafałszowane wewnętrzne bogactwo i głębię uczuć, rzadką szlachetność gestu. Wiele jeszcze surowości w grze, ale nic ze sztampy, nic ze złego smaku, nic z wyuczonej martwoty. Jest to aktor, który ma w sobie rzadki dar nawiązywania serdecznego kontaktu z widzem (…) Jak niegdyś Osterwa i Węgrzyn.

Początkowo Ignacy Gogolewski miał dublować Stanisława Jasiukiewicza, ale choroba starszego kolegi sprawiła, że to on właśnie (ku rozpaczy Bardiniego) zagrał na premierze. Razem z Jasiukiewiczem wystąpili w tych Dziadach 270 razy. Trafił na okładki kilkunastu magazynów, z dnia na dzień stał się aktorem sławnym i podziwianym. To nie była łatwa próba charakteru. …”

Tomasz Miłkowski

CAŁOŚĆ W SCENIE 1-2 (109/110) 2022

Jerzy Trela – poszukujący prawdy… (17 marca 1942 – 15 maja 2022)

„W obliczu Jego – jak zawsze, gdy umiera twórca wybitny – przedwczesnego odejścia, znawcy i badacze po wielekroć i jak najsłuszniej przypominali, że drogę Treli na wyżyny sztuki teatru wytyczyły role dwóch Konradów, w przełomowych – dla pełnego rozumienia artystyczno–ideowego posłania polskiej klasyki – inscenizacjach Konrada Swinarskiego w krakowskim Starym Teatrze: Mickiewiczowskich Dziadach (1973) i Wyzwoleniu Wyspiańskiego (1974).

1 Jerzy Trela w roli Konrada w Dziadach, reż. Konrad Swinarski, Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, prem. 18 lutego 1973. Fot. Wojciech Plewiński.
 Jerzy Trela w roli Konrada w „Dziadach”, reż. Konrad Swinarski,
Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, prem. 18 lutego 1973. Fot. Wojciech Plewiński.

Wdzięczni mu dozgonnie współpracownicy z krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych, upewniali, że jak Jego podobizna zawisła na zawsze na ścianie rektorskiego gabinetu, tak duch twórcy i nauczyciela na trwałe pozostanie w uczelni, której – w ciągu sześciu lat pełnienia posługi rektora, w bardzo trudnym dla Polski czasie drugiej połowy lat 80. – zapewniał artystyczny i instytucjonalny rozwój.

Nie mogę w milczeniu przeżyć odejścia Treli, bo poznaliśmy się – oczywiście, za sprawą teatru – w młodzieńczych latach i nigdy przyjacielska bliskość nie została zachwiana. Nie potrafię – z drugiej strony – wpisać się w chór powtarzających znane fakty żałobników. Kreślę po prostu kilkanaście zdań wydobytych z własnej pamięci – po to, by w samej tylko mojej pamięci nie pozostały.

Czytaj dalej „Jerzy Trela – poszukujący prawdy… (17 marca 1942 – 15 maja 2022)”

Wiem, że zrobiłby to samo…

Wprowadzenie do tryptyku

Tego nie było nawet w najczarniejszych snach: że będę musiał bronić teatru studenckiego przed jednym z jego najważniejszych twórców. Tak napisałem 20 lat temu, gdy Jerzy Markuszewski w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (grudzień 2000) nabajdurzył „z głowy” o Teatrze STS, którego był głównym budowniczym. Tłumaczyłem, że nie mogę milczeć, bo jest autorytetem i „za kilka, kilkanaście lat ktoś będzie miał prawo z ufnością opierać się na jego zdaniach. Tak już bywało…”. Markusz boczył się, ale przyznał mi rację.

Dzisiaj nie mam szansy na taki happy end, choć sytuacja niemal identyczna. Lech Raczak opowiadał o swoim życiu, twórczości, środowisku Jackowi Głombowi, a on te opowieści nagrywał. Powstawał ogromny wywiad–rzeka, który został dramatycznie przerwany – nagłą śmiercią Raczaka w styczniu 2020 roku. Zdążył opowiedzieć o 18 latach w Teatrze Ósmego Dnia, do roku 1982. Głomb starannie spisał materiał. Więcej zrobić nie mógł, ponieważ nie mógł być partnerem w tych rozmowach, nie zna historii teatru studenckiego. Jak więc mógł formułować pytania? Wyprowadzał je z Kroniki Teatru Ósmego Dnia. Tyle, że tę kronikę napisał Raczak. To tak, jakby Raczak mówił: a teraz mnie zapytasz moimi słowami i musisz wierzyć moim odpowiedziom. I drugi szkopuł. Kiedy się ma 70 lat, trzeba mniej ufać własnej pamięci. Albo móc ją w odpowiednim czasie skontrolować. Los odebrał Lechowi możliwość, którą – wiem to na pewno – wykorzystałby w pełni. Skutki są niedobre.

Rychło rozmowy ukazały się jako książka Życie niedokończone (Wydawnictwo Żywosłowie, 2021) Nie pora mierzyć się z całością, zrobię to niebawem. Przecież jakiś sygnał, znak ostrzegawczy, wydaje się niezbędny. Więc teraz o jednej tylko sprawie. Jest w dorobku Raczaka dzieło bardzo ważne – spektakl Jednym tchem należał do tych kilku wypowiedzi, które otwierały epokę alternatywy w ruchu studenckim. Na Łódzkich Spotkaniach Teatralnych w 1971 roku pokazano trzy wybitne przedstawienia: Koło czy tryptyk Teatru 77, Sennik polski Teatru STU i właśnie Jednym tchem – o nim pisali entuzjastycznie Osiecka, Grześczak, Kłossowicz, Osiński, a po latach z naukową powagą, w znakomitej monografii pierwszej dekady „Ósemek” Juliusz Tyszka. Jednak 30 lat po łódzkim wydarzeniu, rozległ się dzwonek alarmu – opis przedstawienia w książce o teatrach poznańskich studentów był niezamierzoną karykaturą Jednym tchem. Nie mogłem milczeć, Lech podziękował mi. Teraz czytam jego opis i czuję się obezwładniony tym, CO i JAK ma do powiedzenia twórca o swoim dziele. Jedno, co mogę i muszę zrobić, to raz jeszcze dokonać konfrontacji: tym razem gawędzenia Lecha z moją „próbą opowiedzenia”. Czyli – zrobić to, za co Lech powiedziałby: dziękuję.

Czytaj dalej „Wiem, że zrobiłby to samo…”

Ta strona używa plików cookie, aby poprawić przyjazność dla użytkownika. Użytkownik wyraża zgodę na dalsze korzystanie ze strony internetowej.

Polityka prywatności