Teatr Piotra Cieplaka to samotna wyspa.
Wyspa oryginalnej wyobraźni i samodzielnych poszukiwań
Jan Englert

Niezwykłe wydarzenie teatralne – jeden twórca zdobywa dwie nagrody, zaliczane do niewielkiej grupy najważniej- szych, najwyżej cenionych. Tym twórcą jest Piotr Cieplak. Nagrodę im. Tadeusza Żeleńskiego–Boya – przyznawaną od 1956 roku przez polską sekcję Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyki Teatralnej (AICT) – otrzymał w uznaniu osiągnięć reżyserskich, w szczególności w Teatrze Narodowym. Ten sam artysta zdobył, ustanowioną prawie ćwierć wieku temu, Nagrodę im. Cypriana Kamila Norwida, samorządu województwa mazowieckiego; a decyzja kapituły uhonorowała reżyserię Czekając na Godota Samuela Becketta na Scenie Studio Teatru Narodowego.
Jakże trafne, zarazem prorocze, okazały się słowa Jana Englerta wypowiedziane siedem lat temu, po premierze – także na Narodowej Scenie – Elementarza. Nic dziwnego, że w człowieku zajmującym się od lat …dziesięciu pisaniem o teatrze, rodzi się pokusa opisania tej wyspy, przynajmniej wskazania miejsc decydujących o jej niezwykłości. Zmierzmy się z tym wyzwaniem, świadomi czekającego trudu i ryzyka.
*
Pierwsze ze wskazanych wyróżnień jest nagrodą za całokształt i już ten fakt uzmysławia ogrom podejmowanej próby – trzeba będzie mierzyć się z zadaniem znalezienia wspólnego mianownika dla ponad cztery dekady tworzonego dzieła. Pokusa jest więc równe wielka, jak niebezpieczna – uchwycić istotę twórczych poszukiwań, wskazać na ich kierunek czy ewentualne granice, w sytuacji kiedy twórcza praca Piotra Cieplaka wymierzona jest niejako przeciw takim jednoznacznym ujęciom, które uwielbiają krytycy próbujący pochwycić artystę w sidła wyrazistych formułek. Tyle tylko, że usidlić go nie sposób. Piotr Cieplak od lat skutecznie uprawia ucieczkę od samego siebie, nie znosi pozostawać w tym samym nurcie czy formach. Nie szukając daleko dowodów dość wspomnieć, że po bujnym, barwnym i radosnym Wieczorze Trzech Króli, bodaj najpogodniejszym spektaklu w dorobku reżysera na scenie Teatru Narodowego, w listopadzie 2222 roku w teatrze legnickim pojawił się jego ascetyczny spektakl Snu srebrnego Salomei Juliusza Słowackie- go, oparty na mrocznym tekście i temacie budzącym zrozumiały niepokój. Wróćmy jednak do Wyspy Cieplaka. Jej kontury pojawiły się 45 lat temu w Toruniu (1989), gdzie reżyser debiutował jednoaktówkami Fredry (Jestem zabójcą, Pierwsza lepsza, czyli nauka zbawienna), a zaraz potem pojawił się z nieśmiertelnym Żołnierzem królowej Madagaskaru z Włodzimierzem Maciudzińskim jako Mazurkiewiczem. Z XVII Opolskich Konfrontacji Teatralnych „Klasyka Polska” obaj wyjechali z nagrodami: Maciudziński za rolę, a Piotr Cieplak z nagrodą dla młodego reżysera.
Ale tak naprawdę prawdziwymi narodzinami Wyspy Cieplak były dwie premiery, wrocławska i warszawska, Historyi o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskiem Mikołaja z Wilkowiecka. Z muzyką Kormoranów i z młodziutkim – delikatnym i łagodnym (jak pisała Maria Prussak) Piotrem Kondratem jako Jezusem w obu wystawieniach. Wrocławska Historyja przyniosła Cieplakowi Grand Prix Festiwalu Klasyka Polska i miano autentycznie religijnego reżysera młodego pokolenia – przed czym się zresztą Cieplak bronił, ale nie bronił przed stawianiem religijnych, a więc istotnych pytań. Tak czy owak, krytyka była zachwycona, widzowie mniej, bo publiczności na wrocławskim spektaklu nie było za wiele, starczyło zaledwie na kilkanaście przed- stawień, co by świadczyło, że forma okazała się dla wielu niełatwa do przyjęcia. Przynajmniej w porównaniu do uwielbianych inscenizacji staropolskich Kazimierza Dejmka.
Tomasz Miłkowski