Przejdź do treści

Pożegnanie

Leszek Mądzik Fot. Izabela Dybała.
Leszek Mądzik
Fot. Izabela Dybała.

          Odszedł Leszek Mądzik. Ostatnie lata jego życia to heroiczna walka z chorobą, cierpieniem. Walka, która bywała skuteczna przez uparte bycie w aktywności twórczej, poznawczej – zrobionych spektaklach, przeprowadzonych warsztatach, udziałach w konferencjach i seminariach. Także w gromadzeniu i porządkowaniu własnego dorobku, z myślą o archiwum Sceny Plastycznej KUL, o zapisach spektakli, zebranych pracach plastycznych, fotografiach, zapiskach, refleksjach o sztuce i życiu.

            Poznaliśmy się na początku lat siedemdziesiątych minionego stulecia, w studenckim ruchu teatralnym. Rychło znajomość przerodziła się w przyjaźń i ona dotrwała do końca.

            Pięć lat temu Scena Plastyczna KUL  obchodziła swoje 50-lecie. Miałem na nim być, powiedzieć „coś od siebie”. Nieoczekiwane kłopoty osobiste stanęły na przeszkodzie. Leszek zareagował spokojnie – rozumiem, że napiszesz o mnie i opublikujesz. A po jubileuszu, przyjechał z „brudnopisem” (tak to nazwał) swojego wystąpienia – bardzo osobistego. Zrób, co chcesz – oznajmił. Zrobiłem. Moje pisanie  i Leszka wyznanie znalazły się w robionej przeze mnie SCENIE (2020 nr 3-4).

            Uważam, że powinienem nimi podzielić się, upowszechnić je. Tego wymaga p a m i ę ć. Tego wymaga przyjaźń.

Pożegnanie – Małomówna, cicha sława

Położona w tytule  fraza z wiersza starego poety[1] wydaje mi się trafnym uchwyceniem  szczególnej obecności Leszka Mądzika w sztuce teatru. Że jest sławny i w Polsce, i w świecie – nie ulega żadnej watpliwości. Nie jest to jednak sława  w powszechnym (zwłaszcza dzisiaj) pojmowaniu – media, wielka widownia, świat blichtru, pochwalne tyrady, gwiazdy, portale, plotki… Jego publiczność jest nieliczna, bo sam ją ogranicza, w jego teatralnym świecie najczęściej panuje ciemność, nie ma w nim słowa,  prawie nie ma aktora.   Specjaliści mówią, że to teatr plastyczny, narracji wizualnej. On sam też tak uważa.

Po nieudanym egzaminie do Akademii Sztuk Pięknych, wybrał historię sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Malowania nie zaniechał, a rezultaty bardzo lubił pokazywać innym – wieszał obrazy i z ukrycia obserwował reakcje oglądających. Obrazy zobaczyła Irena Byrska i zaprosiła autora do scenograficznej współpracy przy sztuce robionej w Teatrze Akademickim KUL (Wanda Norwida 1967), w następnym roku powierzył mu takie zadanie Mieczysław Kotlarczyk, była także scenografia do Testamentu Villona w Studenckim Teatrze Gong-2 Andrzeja Rozhina. Po tych doświadczeniach, zapadła decyzja: własny teatr – na pograniczu malarstwa i teatru. Tak narodziła się – najpierw w ramach Teatru Akademickiego KUL –  Scena Plastyczna. W pierwszym spektakl (Ecce homo 1970) Mądzik był bliżej malarstwa – zbudował przestrzeń z inspirowanych gotykiem trzech witraży (narodzin, miłości, śmierci), ich podświetlanie  nadawało przestrzeni zmienność.  Reżyserię powierzył koledze, na scenie pojawili się aktorzy; recenzent dobrze ocenił ruch sceniczny i utanecznione układ grup, a  zwłaszcza scenografię i maski. Po raz pierwszy i ostatni w przestawieniach Mądzika ze sceny padły słowa – „dlaczego wywiodłeś mnie z łona”; potem zostaną już tylko słowa w tytułach. Narodzenia (1971) można określić jako następny krok  w dochodzeniu do własnej poetyki  scenicznej wypowiedzi. Dopiero trzecia premiera  była w pełni autorska (scenariusz, scenografia, reżyseria), przekonywała, że mamy do czynienia z oryginalną, konsekwentnie realizowaną wizją teatru (Wieczerza 1972). Takich autorskich i „własnowizyjnych” zrobił 20. Czytaj dalej „Pożegnanie – Małomówna, cicha sława”

Leszek Mądzik o pamięci, o ludziach, o tworzeniu

Wdzięczność

            ScenaZacznę od radosnego i zarazem podniosłego zwierzenia. Wiem, że w tym szczególnym momencie jestem wśród osób życzliwych. Czuję tę życzliwość, tak jak czułem ją  przez  50 lat tutaj, na tym uniwersytecie. Kiedy realizuję spektakl, nierzadko moim największym problemem jest znalezienie dla niego tytułu. Nieraz spektakl był już gotowy, a ja ciągle miałem kłopot jak go nazwać, jak znaleźć lapidarny skrót, jak w słowie zawrzeć jego istotę. Wypełniony pamięcią minionych 50 lat, długo się zastanawiałem,  jakim słowem oddać moją najsilniejszą emocję związaną z tym czasem, z miejscem, z tymi, którzy to miejsce zaludniali… Doszedłem do pewności, że jest tylko jedno trafne słowo: wdzięczność. Wdzięczność ludziom, losowi i czemuś, czego nie potrafię do końca określić – jakiejś sile, która mi dawała energię, dawała także chęć, a wręcz potrzebę podzielenia się tym, co noszę w sobie. Na tym uniwersytecie miałem jakby azyl, w trudnych  czasach teatr mój istniał dzięki – raz jeszcze to powiem – wielkiej życzliwości wspaniałych ludzi, z których później wielu stało się i pozostaje do dzisiaj   moimi przyjaciółmi.  Pielęgnuję w sobie pamięć o tej życzliwości, ogromnie cenię te przyjaźnie.

            Niekiedy dopiero po latach okazuje się, że jakiś fakt miał szczególne znaczenie. Gdy sięgam pamięcią wstecz, odwracam się do przeszłości, niektóre zdarzenia widzę wyraźnie jakby na fotografii. Rok 1967 – moja pierwsza wystawa. Otwierał ją Jego Magnificencja Wincenty  Granat – wielki pedagog, wielka Osoba, której wyniesienie do grona błogosławionych jest dzisiaj rozważane. Sam rektor otwiera debiutancką wystawę studenta – czyż nie jest to początek nowego rozdziału w moim życiu?  Widzę to jako niezwykły znak związania z tym miejscem już nie tylko jako studenta, ale i artysty. Pierwsza wystawa – to wtedy   odkryłem niezwykłą szansę spotkania się z drugą osobą, odkryłem, że można ją zdobyć, a przede wszystkim można się z nią podzielić.  To dzielenie okazało się dla mnie również terapią –  oto nie zostaję sam z tym co zrobiłem, czego dokonałem.

 Sięgam pamięcią jeszcze głębiej. Do pierwszego własnego kroku.  Miałem już niejakie  doświadczenie ucznia liceum plastycznego, już w języku obrazów się obracałem,  konkretnie malarstwa, a jeszcze precyzyjniej tkactwa, które na jakiś czas stało się jedynym wyuczonym moim zawodem. I pamiętam – to był rok 1965, kończyłem wtedy liceum –  do gobelinu, który stworzyłem, włączyłem  zardzewiały, nieregularnie prowadzący się drut. Myślę, że to był pierwszy impuls dla mnie, że ważna jest nie tylko ta cudowność ciepła tkaniny, nie tylko to, że nas okrywa i chroni przed ziąbem w życiu. W tkaninie, także  życiu pojawia się coś zardzewiałego, co jest znakiem cierpienia, lęku, strachu. Ta świadomość narastała we mnie, uobecniała się w moich już studenckich spektaklach.  Coraz więcej w nich było tego, co wyzwala się w nas w momentach bardzo trudnych – takich, które już są na krańcu możliwości zrozumienia i przeżycia, gdy się traci kogoś bliskiego. Tym się żywiłem, to mogłem drążyć w swoim teatrze – bo tak sobie pozwoliłem go nazwać – i w tej przestrzeni KUL,  który naprawdę dał mi komfort pracy w tamtych latach,  bardzo trudnych. I tu wraca wątek życzliwości, wraca bardzo konkretnie, uosobowiona.

Profesor  Stefan Sawicki  był w moim życiu osobą szczególną. Najpierw był moim nauczycielem, przełożonym, a w chwili trudnej przeczuł, że trzeba mi pomóc. Pochłonięcie mnie przez teatr zakłóciło obowiązki studenta i stanąłem przed zagrożeniem odejścia z uczelni, po prostu skreślenia. Prorektor Sawicki powiedział wtedy – no to zatrudnijmy go jako dekoratora uniwersytetu, będzie mógł robić dalej teatr. Dał mi szansę  pozostania, naprostowania ścieżek  i uprawiania sztuki. Był potem towarzyszem drogi, przyjacielem. Teraz coś najbardziej osobistego, najbliższego. O tym można mówić tylko bardzo szczerze, stale z lękiem czy znajdzie się właściwe słowa. Spróbuję jakoś prosto wypowiedzieć nakaz serca. Zacznę od banalnej refleksji:  nie je się samemu, nie tworzy się samemu, nie żyje się samemu, a jeżeli tak jest to też jest zagubienie, obawa… Można to nazwać samotnością. Wiem, że byłoby to moim udziałem, gdyby nie obecność w moim życiu Aliny. Dzięki żonie miałem i mam do dzisiaj niezwykły komfort czynienia tego, co było pasją, poszukiwaniem, niekiedy błądzeniem. Mogłem nie martwić się o swoje zdrowie, o sprawy domowe, bo wiedziałem, że ona jest. A jeszcze jej wielka troska w sytuacjach dla mnie trudnych. Nazywam to anielskim rozdziałem w moim życiu. Jest prawdziwym szczęściem, że on trwa do dzisiaj.

Czytaj dalej „Leszek Mądzik o pamięci, o ludziach, o tworzeniu”

O spektaklu Kres

Milczenie świata przyrody jest niemym krzykiem, który kieruje nasze myśli w poszukiwaniu relacji człowieka z naturą. Choć te dwa światy to różne byty, mówią wspólnym językiem o przemijaniu, którego czas jest głównym sprawcą. To na tej wspólnej drodze, której zwieńczeniem jest śmierć, można jak w lustrzanym odbiciu dostrzec swoisty związek jednego i drugiego życia. Będąc nie tylko świadkiem, ale i częścią natury, wędrujemy wspólnie przez
godziny, dni i lata do przeczuwalnego finału. Owoc jego przez swoją martwotę i chłód położy kres namiętnościom, bojaźniom, lękom i miłościom, którymi wypełnione było życie. Mądrość przyrody jest dyskretnym przewodnikiem na tej drodze życia. Spektakl pragnie dostrzec symbiozę tych dwóch istnień. Przez integrację obrazu z muzyką, której krwioobieg wypełnia tkankę spektaklu, zaglądamy do tych warstw naszych przeczuć, emocji i obaw, których na co dzień nie wyzwalamy, a ich sens dociera nieraz w momentach rozstania się
z tym światem. To nie jest wizja, która żywi się strachem, lękiem czy zwątpieniem. Raczej jest zgodą na kolej losu. Ma w sobie też pierwiastek nadziei i ufności w sens trwania do momentu zamknięcia powiek. Tytuł spektaklu przez indywidualne doświadczenie widza może być wzbogacony o znak zapytania.

Leszek Mądzik

Wyspa Cieplak

Teatr Piotra Cieplaka to samotna wyspa.
Wyspa oryginalnej wyobraźni i samodzielnych poszukiwań
Jan Englert

Piotr Cieplak, Fot. Marta Ankiersztejn.
Piotr Cieplak, Fot. Marta Ankiersztejn.

Niezwykłe wydarzenie teatralne – jeden twórca zdobywa dwie nagrody, zaliczane do niewielkiej grupy najważniej- szych, najwyżej cenionych. Tym twórcą jest Piotr Cieplak. Nagrodę im. Tadeusza Żeleńskiego–Boya – przyznawaną od 1956 roku przez polską sekcję Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyki Teatralnej (AICT) – otrzymał w uznaniu osiągnięć reżyserskich, w szczególności w Teatrze Narodowym. Ten sam artysta zdobył, ustanowioną prawie ćwierć wieku temu, Nagrodę im. Cypriana Kamila Norwida, samorządu województwa mazowieckiego; a decyzja kapituły uhonorowała reżyserię Czekając na Godota Samuela Becketta na Scenie Studio Teatru Narodowego.

Jakże trafne, zarazem prorocze, okazały się słowa Jana Englerta wypowiedziane siedem lat temu, po premierze – także na Narodowej Scenie – Elementarza. Nic dziwnego, że w człowieku zajmującym się od lat …dziesięciu pisaniem o teatrze, rodzi się pokusa opisania tej wyspy, przynajmniej wskazania miejsc decydujących  o jej niezwykłości. Zmierzmy się z tym wyzwaniem, świadomi czekającego trudu i ryzyka. Czytaj dalej „Wyspa Cieplak”

Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne. Więcej o naszej Polityce prywatności